"Moja rodzinka" - najczarniejsza z czarnych komedii
Chciałbyś przeczytać moje najnowsze opowiadanie Moja rodzinka?
Ale czy na pewno chcesz podjąć ryzyko czytania czarnej komedii o nie do końca typowej polskiej familii?
W porządku. Robisz to na własną odpowiedzialność. Reklamacji nie przyjmujemy ;-)
Miłego czytania!
Moja rodzinka
Babka znów zerwała się z łańcucha.
Ledwo zdążyłem zahamować. Uskoczyła spod kół i pobiegła w stronę otwartej na
oścież bramy.
– Czekaj no, niech cię tylko dorwę –
warknąłem. Ona w tym samym momencie zaszczekała i pomachała mi ogonem na pożegnanie.
Wysiadłem z auta i ruszyłem za nią, ale
co może zrobić facet z dwiema lewymi nogami. W dodatku mojej postury. Gdy
dotarłem do bramy, zniknęła między platanami na końcu ulicy.
– Dębosz! – zawołała moja żona przez
uchylone okno. – Dębosz! Znów uciekła?!
Rozłożyłem
bezradnie ręce.
–
Ano uciekła. Twoja kochana mamusia. – Podreptałem w stronę samochodu. – Mam
nadzieję, że znów nie będziemy musieli się przez nią przeprowadzać – dodałem
pod nosem.
–
Czy to ja zostawiłam otwartą bramę? – Zatrzasnęła okno i zniknęła w głębi
kuchni.
–
Pi…
Moja
żona Pilaria suszyła mi głowę o dosłownie wszystko. Nawet o to, że
pozwoliłem jej matce zmienić się w owczarka niemieckiego. To było ostatnie
życzenie teściowej przed śmiercią, a ja chciałem jeden jedyny raz być dobrym
zięciem. Poza tym przystawiła mi nóż do gardła.
Ale
oczywiście to moja wina, że babka odgryzła nos jakiemuś kombatantowi, który
chciał ją pogłaskać i dlatego musieliśmy natychmiast ewakuować się z Bydgoszczy
do Łęczycy. Wszystko to moja wina, mimo że staram się po prostu zarabiać na
utrzymanie rodziny i nie wychodzić przed szereg.
Wsiadłem
do auta i uruchomiłem silnik. Pi stanęła w oknie z ustami umorusanymi krwią.
Aha. Znów się zdenerwowała i poczuła nieodpartą potrzebę wbicia zębów w kawał
surowego mięsa na rozluźnienie. Czyli bitek dziś nie będzie. Przynajmniej dla
mnie. Zajrzę w drodze z pracy do chińczyka. Może przy okazji dowiem się, czy nie
przerobili babki na sajgonki.
Zresztą
wolę sajgonki z teściowej niż kuchnię mojej żony, która ma dwie lewe ręce i
zawsze miesza ciasto w złą stronę.
Wyjechałem
tyłem i zamknąłem bramę. Pilaria gapiła się na mnie przez okno i z pewnością
obmyślała plan narady rodzinnej. Gdy jesteśmy bliscy zdemaskowania, zbieramy
się całą rodziną i ustalamy dalsze kroki. Jeśli babka narozrabia na mieście,
dalszym krokiem będzie, w najlepszym razie, sterylizacja. W najgorszym –
utrata czworonożnego członka rodziny i kolejna przeprowadzka. Szkoda, bo lubię
Łęczycę. Mieszkańcy pilnują tu własnego nosa. Jeśli zwracają uwagę na jakieś dziwne
zachowanie, od razu żartują z legendy o diable Borucie. Czy moglibyśmy trafić
lepiej?
Kiedy
ją dorwę, po prostu ukręcę łeb.
Pojechałem
do pracy tylko po to, by zakończyć otwarte projekty. Sprzedałem facetowi z
tubką żelu na głowie jakiś wideo szmelc. Nadałem dwie paczki z telewizorami
plazmowymi zamierzchłej generacji, które powinny wysiąść za trzy miesiące.
Zrobiło mi się smutno, że szef nigdy już nie da mi premii za naciągnięcie
frajera.
Zabrałem
z szuflady zdjęcie Pi, kiedy była moją narzeczoną. Już wtedy nosiła długie,
ostre pazury, po których zostały mi ślady na plecach. W tej samej ramce
trzymałem zdjęcia legitymacyjne dzieci – Kard i Janka. Postanowiłem, że
Tachykardię odbiorę ze szkoły po drodze. Wydrukowałem nawet specjalne
zaświadczenie, że ma wizytę u kardiologa.
Cyjanek
studiował w Warszawie od chwili, gdy Pi nakarmiła jego kolegów tatarem z
listonosza i kiedy stwierdził, że nie chce więcej mieszkać z nami w jednym
mieście. Ale w naradach rodzinnych uczestniczył zawsze. Łączyliśmy się z nim przez
Skype.
Zdjęcie
babki tez kiedyś trzymałem w oprawie, ale od czasu, gdy odgryzła kombatantowi
nos i za karę odebraliśmy jej imię, leżało na stercie dokumentów z reklamacjami.
Wrzuciłem
do neseseru ulubiony kubek i nóż, który dostałem od Pi na gwiazdkę. Zaniosłem
szefowi wymówienie. Przyjął je bez słowa, ponieważ miał piętnastu takich na
moje miejsce, o czym słyszałem codziennie, ale robiłem sobie nadzieję, że
szanuje moje starania bardziej niż własna żona. Tego dnia mogłem oficjalnie
popukać się w głowę.
Kiedy
odebrałem Kard ze szkoły o nietypowej godzinie, początkowo była zadowolona.
Pocałowała mnie nawet w ucho i przebiegła parę metrów po suficie, gdy tylko
woźny zniknął za zakrętem. Potem zeskoczyła prosto w moje ramiona i kazała się
zanieść do auta. Niełatwo nosić nastolatki na dwóch lewych nogach, które co rusz
zahaczają o siebie, ale uczyniłem to z przyjemnością. Czasami brakowało mi
chwil ojciec-córka, takich jak ta. Jednak kiedy rozłożyła się w fotelu pasażera
i zwiesiła głowę, wyczułem, że się domyśliła. Skoro wyciągnąłem ją ze
szkoły przed końcem lekcji, oznacza to tylko jedno.
–
Kard, musisz zrozumieć – powiedziałem, opuszczając parking pełen zdezelowanych,
pierwszych aut nastolatków. – Miała na szyi najgrubszy łańcuch, jaki znalazłem
w sklepie budowlanym i nic.
–
Jasne, tato – wybełkotała Kard, wpatrzona w deskę rozdzielczą.
–
W końcu to po niej twoja mamuśka ma takie ostre kły.
–
Mhm – mruknęła, nawijając na palec kosmyk długich, czarnych włosów. Wcześniej
była blondynką, ale przefarbowała się, gdy zabroniliśmy jej iść na bal z o pięć
lat młodszym Karolkiem. I tak nas nie posłuchała.
Skupiłem
się na prowadzeniu pojazdu. Jechałem szeroką aleją. Mijałem szczęśliwe
łęczyckie rodziny, które mieszkały w swoich domach z dziada pradziada, nie
musiały nagle zmieniać miejsca zamieszkania. Zazdrościłem im normalności. W
przeciwieństwie do nas, nie mieli wątpliwości co do swojego pochodzenia i
niczym nie różnili się od innych rodzin.
–
Dobrze, że ty jesteś taka grzeczna – powiedziałem do córki, ujrzawszy dziecko,
które kopało w łydkę jakiegoś starszego pana.
To
była wierutna bzdura. Tachykardia nie jest i nigdy nie była grzeczna. Nawet w
siódmym wcieleniu zapisze się jako najbardziej złośliwe dziecko na Ziemi. Uczyniła
ze swojego zuchwałego zachowania znak rozpoznawczy, a ja musiałem przyjmować
jej wybryki ze spokojem lwa obserwującego antylopę. Gdyby było inaczej, już
dawno nie wytrzymałbym w swoim babińcu. Jak Cyjanek.
Chyba
postanowiła udowodnić moją tezę, bo otworzyła schowek z przodu i
wyciągnęła opakowanie tabletek od bólu głowy, które trzymałem na gorsze dni.
Wysypała całą zawartość na dłoń i połknęła na raz.
–
Tachykardio – zagaiłem, wjeżdżając na nasz podjazd – czy znów pokłóciłaś się z
Karolkiem?
–
Nie twój zasrany interes – odparła i już po chwili wyskoczyła z auta.
Biegnąc w stronę matki, kopnęła ze złością urwany łańcuch. Ona też lubiła
Łęczycę.
Wszedłem
do domu, dopiero po zamknięciu garażu i bramy. Załapałem się na środek kłótni.
–
…bo akurat dzisiaj musiał uprzeć się na niespodziankę! – krzyczała Kard do
matki.
–
A ty nie mogłaś po prostu ucieszyć się, jak normalna nastolatka w twoim
wieku?! – Pi cisnęła patelnią. Kard uskoczyła tak szybko, że prawie nie
zauważyłem. Podniosłem patelnię z podłogi i odstawiłem na stół.
–
Co się stało? – spytałem ostrożnie.
–
Nic! – warknęła Tachykardia.
–
Twoja córka postanowiła podziękować Karolkowi za niespodziankę, wbijając mu
śrubę w dłoń – poprawiła ją matka. – Wieczorem przyjdą rodzice Karolka, żeby to
z nami wyjaśnić.
– Wieczorem już nas tutaj nie będzie! –
wrzasnęła Kard i pobiegła do swojego pokoju. Czułem, jak moja córka cierpi.
Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi i brzęk tłuczonego szkła. Właśnie straciliśmy
czwarty wazon, który stał w salonie, gotowy na specjalne okazje. Pi otworzyła
górną szafkę i podała mi nowy, ceramiczny, o dużej pojemności.
–
Zbierz szkło – nakazała, wciskając mi szmatę w wolną dłoń.
–
Niedaleko pada jabłko od jabłoni – rzuciłem w powietrze i poszedłem
posprzątać oraz ustawić na komodzie nowy wazon. Następnie wróciłem do kuchni,
żeby zrobić sobie kanapki, ponieważ zupełnie zapomniałem o chińczyku.
–
Wciąż nie wróciła do domu – poinformowała mnie Pi i wyciągnęła z lodówki
dwa kawałki surowego mięsa. – Masz ochotę? Szybciutko usmażę.
–
Nie, dziękuję. Zadowolę się kanapeczką – odpowiedziałem z ironią w głosie.
–
W takim razie na kolację przygotuję coś specjalnego – oblizała usta.
Moja
żona często przechodziła ze skrajności w skrajność. Po kłótni i rzucaniu
patelnią przypomniała sobie o roli wzorowej gospodyni. A kiedy na przykład
byłem w pracy, wcielała się w kochankę muskularnego Roberta z domu po drugiej
stronie ulicy. Wyznała mi kiedyś przez sen. Zresztą sam się domyśliłem,
ujrzawszy na twarzy Roberta charakterystyczne zadrapania. Dobrze ci tak, stary.
Długo nie pociągniesz.
–
Kontaktowałaś się z Cyjankiem? – spytałem.
Słysząc
imię syna, początkowo się rozjaśniła, ale zaraz zgasła i wgryzła zęby w
większy kawałek wieprzowiny.
–
Przecież rozmawia tylko z tobą – wymamrotała.
Odłożyła
mięso do zlewu. Spojrzała wymownie na rozdrabniacz odpadów, który kupiliśmy na
e-bayu. Miał największą możliwą średnicę i żona korzystała z niego regularnie.
Odetchnąłem z ulgą, że nie wrzuciła doń wołowiny, bo czekałoby mnie ponowne
bieganie ze ścierką i wycieranie ścian. Zrobiłem sobie kanapki.
Do
Cyjanka zadzwoniłem po suchym obiedzie. Nie odebrał, tylko odpisał w smsie, że
za godzinę kończy wykład z anatomii i wtedy się odezwie.
Rozsiadłem
się w swoim ukochanym klubowym fotelu i włączyłem serial „Napisała:
Morderstwo”. W odcinku chodziło o jakiegoś faceta, który zamurował w piwnicy
żonę. Postanowiłem się z nim nie identyfikować i utonąłem w myślach o moim
zdolnym synu. Byłem dumny, że chce zostać chirurgiem.
W
tym czasie Pi smażyła dla Kard bitkę, podczas gdy córka pakowała czarną
walizkę. Na pewno znalazły się w niej cztery pary czarnych spodni, sześć
czarnych koszulek i dwa czarne swetry. Mogłem też iść o zakład, że na wierzchu Tachykardia
ułożyła swój pamiętnik czarnych myśli i gipsową figurkę świętego, któremu w
chwilach emocjonalnego napięcia odłamywała różne części. Potem przyklejała je,
by znów odrywać. Taka nieszkodliwa zabawa mojego małego szczęścia.
Zanim
Janek zdążył połączyć się ze mną na Skype’ie, ktoś zapukał do frontowych drzwi.
Popędziłem
co sił w lewych nogach, ponieważ Pilaria, po usmażeniu bitek, zabrała się za
piłowanie pazurów, a nie chciałem, by ktokolwiek ucierpiał już na progu. Poza
tym gdyby się okazało, że ktoś przyprowadził babkę, byłbym pierwszym, który
skręci jej kark.
Tymczasem
w drzwiach ujrzałem rodziców Karolka. Nie spodziewałem się ich tak wcześnie. Wbiłem
palce we framugę. Kiedy wpuściłem ich do środka i zamknąłem drzwi, ujrzałem na
drewnie cztery wgłębienia. Przypomniały mi się ślady zostawione przez diabła
Borutę na murze wieży w Tumie i uśmiechnąłem się na myśl o komitywie, jaką
mielibyśmy z łęczyckim szlachcicem. Musiałem jednak zająć się rodzicami
Karolka.
Posadziłem
ich przy stole w jadalni. Zaproponowałem ojcu Karolka bimber własnej roboty.
Odmówił. Matka Karolka zażyczyła sobie krwawej Mary, na co mojej żonie aż zaiskrzyły
oczy. Poprosiła dla siebie o to samo.
Usiedliśmy
po drugiej stronie, dokładnie naprzeciwko nich. Tachykardia, dla własnego
dobra, nie wzięła udziału w rozmowie. Rozłożyła się na sofie, założyła na uszy
słuchawki i włączyła black metal tak głośno, że byliśmy w stanie rozróżnić
piosenki.
–
Chcemy wnieść skargę do sądu – oznajmiła mama Karolka, zlizując znad górnej
wargi kreskę soku pomidorowego.
–
Ucisz się, kobieto – warknął ojciec Karolka. – Niczego nie będziemy wnosić.
–
Chcemy waszych pieniędzy – rzuciła matka Karolka, zmieniając front. Tak wiele
łączyło ją z moją żoną.
Tymczasem
Pi wyjęła z szuflady książeczkę czeków bez pokrycia i ze stoickim spokojem poprosiła
o podanie kwoty.
Matka
Karolka ściągnęła usta, układając z nich kształt pięciocyfrowej kwoty. Zanim
jednak zdążyła się odezwać, mąż zatkał jej aparat mowy dłonią.
–
Nie tak szybko – powiedział. – Chętnie poznamy waszą propozycję.
Moja
żona, która zdążyła wyryć w blacie stołu cztery głębokie rowki, uśmiechnęła się
na myśl o propozycji, jaką z chęcią złożyłaby ojcu Karolka, który wyglądał jak,
nie przymierzając, Robert z naprzeciwka.
Obrzuciłem
matkę Karolka ukradkowym spojrzeniem, zastanawiając się, czy byłbym gotów zająć
się nią wyłącznie dla dobra sprawy. Nie. Nie była tak żylasta, jak moja kochana
Pi.
–
Może krakersa? – odezwała się Pilaria.
Pokręciłem
energicznie głową, przypomniawszy sobie naszą ulubioną przekąskę, czyli suszone
kocie uszy. Pi już zerwała się od stołu, żeby iść do kuchni po miskę świeżych
krakersów, ale powstrzymałem ją władczym gestem. Przyprawiała kocie uszy
wyśmienitym środkiem na przeczyszczenie i nie zamierzałem się nimi z nikim
dzielić. Usiadła z powrotem na krześle.
Moja
żona bawiła się coraz lepiej, podczas gdy ja odwrotnie. Wiedziałem, że Janek
czeka przy komputerze gdzieś w odległej Warszawie i nie mogłem przestać o nim
myśleć. Wymówiłem się od stołu pójściem za potrzebą. Kard wymknęła się za mną i
zniknęła w swoim pokoju.
Zamknąłem
się w sypialni i porozmawiałem chwilę z Jankiem. Zdenerwowałem się jak zwykle.
Dlatego po skończonej rozmowie poszedłem do salonu i porąbałem dłonią
miesięczny zapas polan do kominka. Dopiero wtedy ostudziłem emocje. Wracając do
jadalni, usłyszałem przez uchylone drzwi, jak Kard rozmawia przez Skype’a z nikim
innym, jak Karolkiem i śmieje się, najwyraźniej dawno z nim pogodzona. Jak
można tak traktować własnych rodziców?
Kiedy
dotarłem do jadalni, sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Moja
żona nie przepuściłaby takiej okazji. Zdziwiłem się tylko, że nie dotarły do
mnie żadne krzyki. Pi czyniła coraz większe postępy.
Gdy
ją ujrzałem, wisiała nad matką Karolka, celując nowym wazonem to pod jeden, to
pod drugi nadgarstek kobiety. Obecnie już trupa. Krew kapała swobodnie, a moja
żona zastanawiała się zapewne, ile uzyska z niej nalewki.
–
Bierz go! – warknęła, wbijając pusty wzrok w ojca Karolka, który skulił się
przerażony za przewróconym krzesłem, opierając plecy o drzwi serwantki.
Ucieszyłem
się, że żona zachęciła mnie do wspólnego działania, jak za starych dobrych
czasów narzeczeństwa. Ojca Karolka mogłem powalić jednym ciosem. Na śmierć.
Niezależnie od budowy ciała. Zauważyłem jednak, że Pilaria wcale nie zwraca się
do mnie, tylko do czegoś, co wyskoczyło spod stołu: owczarka niemieckiego z charakterystyczną
pianą na faflach i żądzą mordu w oczach. Aha, babka wróciła. I skoro teraz była
wściekła, znaczy że nie zaspokoiła swoich pragnień na mieście. Alleluja! Nie będziemy
musieli się wyprowadzać.
Rzuciła
się w stronę ojca Karolka. Od razu dopadła do jego gardła. Znudził mnie ten
widok, więc opuściłem jadalnię i poszedłem do Kard.
–
Możesz rozpakować walizkę – powiedziałem, wymownie kiwając głową.
Tachykardia
siedziała na łóżku, ja zostałem w progu. Skupiliśmy się na słuchaniu miłych
odgłosów domu. Babka ujadała, Pi śmiała się jadowicie, ojciec Karolka umilkł po
krótkiej chwili. Potem nastała ogólna cisza.
Dopiero
wtedy Kard uwierzyła mi na słowo, zerwała się z łóżka i pocałowała mnie w
ucho drugi raz tego samego dnia. Stwierdziłem, że ów dzień jest wyjątkowo
magiczny.
–
Z Karolkiem już chyba koniec – Zaśmiała się jak dziecko na widok lizaka. Wyminęła
mnie i tanecznym krokiem przebiegła do kuchni, skąd dotarły do mnie odgłosy mielenia.
Ruszyłem za nią.
Pilaria
pozbyła się już jednej ręki mamy Karolka. Właśnie wciskała drugą do rozdrabniacza
na odpady. Babka, wypchana po uszy tatą Karolka, ledwo poruszała łapami. Jednak
gdy spytałem, czy zostawiła sobie coś na jutro, pokazała mi zęby. Wyciągnąłem
przed siebie ręce i wykonałem gest, jakbym coś zaciskał, więc podkuliła
ogon i poczłapała do kuchennych drzwi. Ledwo przecisnęła pełny brzuch przez
klapkę. Ucieszył mnie widok tej rodzinnej sielanki. Wróciliśmy do normalności.
Szkoda,
że nie było z nami Janka. Zawsze pierwszy rwał się do mielenia w rozdrabniaczu.
Obiecałem sobie, że pojadę do niego w najbliższy weekend i spędzimy razem
fajny czas ojciec-syn, skoro dziś tak dobrze poszło mi z Kard. Tymczasem kazałem
jej wziąć szmatę i popisać się zapałem, jak na wzorową córkę przystało. Rozanielona
Pilaria zachowała dla siebie uwagę, że ścieranie śladów krwi należało do moich
obowiązków. Zostawiłem ją samą z morderczymi myślami. Podreptałem do salonu.
Nalałem
do szklanki bimbru i usiadłem w fotelu klubowym. Wybrałem w telewizji na
żądanie najnowszy odcinek „Napisała: Morderstwo” i wczułem się w losy mężczyzny
pozbawionego poczucia winy.
W
połowie serialu zawładnął mną błogostan i zasnąłem, zrelaksowany kolejnym
udanym dniem. Szklanka wypadła mi z dłoni i rozbiła się na podłodze, ale
kto, jak nie ja, zajmie się sprzątaniem. Każdy ma swoje obowiązki. Moja
rodzinka działa jak dobrze naoliwiony mechanizm, moja rodzinka jest wyjątkowa.
Wpadnij też na FB fanpage K.A. Kowalewska
Dosyć często spotykam na swojej drodze takich rodziców Karolka i równie często moje myśli podążają tam, gdzie członkowie rodzinki zastosowali czyny. To opowieść o wielu rodzinach, poprowadzona pod woalką świata pozornie nieistniejącego.
OdpowiedzUsuńNie jestem fanką wampirzych klimatów, więc zdziebko zdziwił mnie fakt, że tekst wciągnęłam, jak przepyszny soczysty befsztyk. I nawet dosyć szybko udało mi się wyhamować wyobraźnię malującą obraz ręki w rozdrabniaczu. Mdłości minęły równie szybko:)
Może jednak zafunduję sobie rozdrabniacz...
Polecam
Iwona, niezupełnie anonimowa
Hihihi :-)
UsuńJak Cię znam, nie wyobrażam sobie Ciebie przy takim rozdrabniaczu :-)))
A może jednak wcale Cię nie znam? ;-)
Dzięki za cudowną recenzję!
To jest mój "number one" wśród tych opowiadań - to się normalnie nadaje na scenariusz filmu z Johnym Deepem i Heleną Bohnam Carter w rolach głównych, w reżyserii Tima Burtona. Osobiście poproszę tego więcej :D
OdpowiedzUsuńMłodsza ;)
Pisząc to miałam przed oczami "Sok z żuka", więc widzę, że rozumiemy się bez słów, a raczej dzięki słowom :-D
Usuń